czwartek, 8 grudnia 2016

Dragonem do Smoka

Hurra! Koleje Mazowieckie wydłużyły rozkład jazdy pociągu Dragon do 11 marca 2017 r., dzięki czemu za 40 zł (bilet normalny) w 2,5 h warszawską Syrenkę możemy zamienić na Smoka Wawelskiego.


Jeśli się wahacie - warto zajrzeć TU, aby poznać opinie tych, którzy Dragonem już jechali. Zresztą ... co tu dużo mówić - jest szybko i duuuużo taniej niż Pendolino.


Do wizyty w Krakowie zachęcać nie trzeba. Obowiązkowe punkty programu to oczywiście Wawel, starówka, Smok.


Z mniej oczywistych - warto się wybrać na spacer po Kazimierzu. Może uda Wam się znaleźć tam swoje szczęście? [Znajdź szczęście na Kazimierzu]

środa, 16 listopada 2016

Słonecznym w stronę słońca. Z Mazowsza.

To już tylko wspomnienie, ale za to jakie piękne. Koleje Mazowieckie mają tę cudowną zaletę, że w wakacje uruchamiają szybkie i w miarę tanie połączenie z Pomorzem. I tak oto można wybrać się w tę i z powrotem na rybkę. 

W moim przypadku wybór padł na Gdańsk.

... no dobra. Może z tym słońcem to przesadziłam, ale i tak było wspaniale!

Z Dworca Głównego w kilkanaście minut można dotrzeć na starówkę. Zrobić sobie obowiązkową fotkę z Neptunem (w sezonie to nie lada wyczyn) i - w moim przypadku - równie obowiązkowo pójść na ul. Mariacką i poprzyglądać się detalom tamtejszej architektury.


Jeśli wybierzemy drugą połowę wakacji, trafimy na jarmark dominikański. Ja akurat przywiozłam sobie z niego piwo z oddalonej od morza części Polski.


Wiem, że niektórzy na szale zakupów (i ewentualnie obiedzie) zakończyć wycieczkę, ale ja po obejściu starówki wzdłuż i wszerz nabrałam ochoty na rejs wycieczkowy na Westerplatte. I tu uwaga - zamiast spod Żurawia, lepiej wystartować z drugiej strony kanałku, bo jest o połowę taniej. Nie płyniemy wtedy co prawda tak imponującą rozmiarem jednostką, ale w przypadku turystyki gabaryty nie mają znaczenia. Wrażenia są tak samo pozytywne. 






Podczas trwającego bodajże 1,5 h rejsu możemy zobaczyć z bliska m. in. wielkie okręty remontowane w tutejszej stoczni (dla człowieka z mazowieckich równin to atrakcja), Twierdzę Wisłoujście, no i oczywiście Westerplatte. 

Po zwiedzaniu, zakupach, rejsie i obiedzie nieubłaganie będzie się już zbliżać godzina odjazdu, ale ci, co się sprężą mogą jeszcze zahaczyć o słynną stocznię i Centrum Solidarności.




I tak otrzymujemy przepis na dzień pełen wrażeń.

Na koniec dodam, że do 10 grudnia można skorzystać z weekendowego połączenia stolicy z Krakowem (pociąg Dragon).  Normalny bilet w jedną stronę kosztuje 40 zł, a podróż trwa prawie tyle samo co Pendolino.

Chyba już wiem, o czym będzie następny post :)

Szkoła umarłych ... (?)

W 2013 r. mediami wstrząsnęła informacja o (cytuję) makabrycznym znalezisku w Płocku. Ekipy budowlane pracujące przy renowacji budynków najstarszej szkoły w Polsce natknęły się na ... szczątki 60 osób. 

I na tym w zasadzie sensacja (prawie) się kończy. Wystarczy doczytać, że najstarsze znalezione tam kości pochodzą z XIII w., a potem sięgnąć do historii Małachowianki (bo o niej mowa), aby dowiedzieć się, że istnieje ona od 1180 r. i powstała przy kolegiacie św. Michała. Najstarszy polski cmentarz natomiast pochodzi z wieku XVIII (notabene również znajduje się w Płocku, a przynajmniej tak piszą TU).

Fiasko kryminalnej zagwozki nie powinno jednak nikogo zniechęcić od odwiedzenia tego miejsca. Najstarsze zachowane skrzydło szkoły pochodzi z XIII w. i to właśnie w jego podziemiach możemy zobaczyć fundamenty dawnych budowli.


Śledząc dzieje grodu książąt mazowieckich, kroczymy specjalnie stworzonym nadziemnym chodnikiem, a na trasie możemy spotkać ...


... znane z mediów postaci.

Samo to może już wprawić w zachwyt, ale to nie koniec atrakcji, jakie zapewnia Małachowianka. Nawet bardziej niż podziemia zachwyciła mnie bowiem wspaniała (!!!) aula z polichromiami Władysława Drapiewskiego. Tego samego, który przyozdobił także katedrę na Wzgórzu Tumskim.


Płocka katedra


Przepiękne malowidła przetrwały do naszych czasów dzięki pierwszej kobiecie (a jakże) na stanowisku dyrektora tego LO. PRL-owskie władze za zaspokojenie palącej potrzeby rozbudowy szkoły kazały zapłacić całkowitym usunięciem, związanych z tradycjami katolickimi szkoły, malunków. Pani dyrektor przystała na tę cenę, ale jednocześnie ekipie, która miała się zająć sekularyzacją auli kazała położyć nowy tynk na specjalnej siatce, dzięki czemu odzyskanie świetności polichromii nie wymagało aż tak wiele pracy i - przede wszystkim - było w ogóle możliwe.


Z Małachowianką wiąże się wiele ciekawych opowieści. Ja ograniczę się do wymienienia niektórych jej sławnych absolwentów. A byli to m. in.: Jan Zumbach (z Dywizjonu 303), Tony Halik czy Tadeusz Mazowiecki.  A co ze "znaleziskami" opisywanymi na początku? Cóż ... podobno wciąż wieczorami można ich tam spotkać.

Wieczór z duchami mogą zapewnić nietypowi przewodnicy z Płocka Duces Mazovie.*

*Testowane na żywym organizmie.

Warto skorzystać z ich usług także przy odkrywaniu innych płockich ciekawostek ... a tych nie brakuje.**


** Patrz na przykład TU.

środa, 9 listopada 2016

Najpiękniejsze wspomnienie z wakacji

Czy jechaliście kiedyś ścieżką rowerową po Półwyspie Helskim? Nie! Zróbcie to koniecznie. 



To był dzień, w którym postanowiłam, że kupię sobie rower. Lato. Władysławowo. Byle jaka pogoda. Pomysł na urozmaicenie pobytu - wycieczka rowerowa. Zatem: wypożyczalnia rowerów, kierunek Hel. Strzał w 10! 

Ścieżka jest z kostki brukowej, więc eksperci pewnie będą kręcić nosem, ale jazda wzdłuż zatoki (i związane z tym widoki) rekompensuje wszystko. W krótki czasie można w przyjemny sposób uciec ze skomercjalizowanego do szpiku kości, popularnego "Władka".

Mnie (z racji na ograniczony czas) udało się dotrzeć tylko do Kuźnicy.




Z jednej strony mamy tam przystań, mekkę dla surferów. Po drugiej - jakże odmienną od władysławowskiej - plażę. Miłość do pierwszego wejrzenia.

Żałuję, że nie dojechałam do samego Helu (to tylko ok. 60 km, wrócić można pociągiem podmiejskim), ale przynajmniej mam już plan na następny sezon. 


Ideał na Mazurach odnaleziony

Mazury - wycieczkowy przebój grany od lat, jednak dopiero w tym roku przypadkiem trafiłam do miejsca, które mnie zachwyciło. A nazywa się ono: Królewska Sosna. Jeśli ktoś szuka cichego, spokojnego, otoczonego (grzybnym) lasem miejsca nad samym jeziorem, w którym warunki są lepsze niż w dawnych ośrodkach wypoczynkowych różnego rodzaju to polecam uwadze! 


Królewska Sosna mieści się 15 km od Mrągowa nad jeziorem Piłakno. Woda w jeziorze (przezro)czysta, wokół pachnie sosnowym lasem. Molo, ładna plaża. Do wyboru camping, domek lub pokój hotelowy. Na miejscu jest sklepik i - co bardzo istotne - pyyyyszna (!) sezonowa restauracja. 

Wiem jedno. Muszę tam wrócić. Sama tylko nie wiem, czy latem czy jesienią. Dobre miejsce dla biegaczy i miłośników dwóch kółek.




piątek, 18 marca 2016

Rozszyfruj tajemnice Twierdzy Modlin



Słyszeliście kiedyś o questingu? To rodzaj gry polegającej na odkrywaniu dziedzictwa miejsca i tworzeniu nieoznakowanych szlaków, którymi można wędrować kierując się informacjami zawartymi w wierszowanych wskazówkach. W wielu elementach gra ta przypomina podchody i harcerskie gry patrolowe oraz gry miejskie. Od gier miejskich questy odróżnia bezobsługowość, a od podchodów dodatkowo też to, iż są one ściśle związane z konkretnymi miejscami i mają funkcje edukacyjne. Zapoczątkowany w USA, questing jest w swych zasadach podobny do letterboxingu, gdzie tropy prowadzą do zapieczętowanych skrzyń, a ich odnajdywanie przypomina poszukiwanie skarbów. Tyle mówi definicja z Wikipedii, a z praktyki wiem, że to świetna zabawa i dużo więcej niż tradycyjne zwiedzanie - dla osób w każdym wieku. Po­wiedz mi, a za­pomnę. Po­każ mi, a za­pamiętam. Pozwól mi zro­bić, a zro­zumiem - ta zasada doskonale tu pasuje.

Questować można w wielu miejscach w Polsce (informacje na www.questing.pl), ale ja polecam szczególnie drogą memu sercu Twierdzę Modlin, która - choć ostatnio się zmienia i zmieni się jeszcze bardziej - wciąż ma w sobie to wyjątkowe coś.

Na www.nowydwormaz.pl/rozszyfruj.tajemnice.twierdzy.modlin można w tej chwili znaleźć trzy testowe trasy związane z:
  • cmentarzem fortecznym;
  • miejscami, w których licznie stacjonujące tu wojska spędzały czas po służbie;
  • Cichociemnymi, których twórcy poznali się w modlińskim Korpusie Kadetów nr 2.
Na zachętę kilka obrazków, które można na żywo obejrzeć podczas rozwiązywania zagadek.





poniedziałek, 15 lutego 2016

Młyn Gąsiorowo - walentynki w staropolskim stylu

W czasach, w których tradycyjna polska kuchnia jest dla Polaków czymś egzotycznym miejsca takie jak Młyn Gąsiorowo są na wagę złota. Wybierałam się tam trochę jak sójka za morze, ale kiedy w końcu się udało z całą mocą stwierdzam, że nie będzie to moja ostatnia wizyta. Dlaczego?
  • Po pierwsze: kuchnia
Pojechałam tam zjeść dobry, tradycyjny, polski obiad z lokalnych składników i nie zawiodłam się. Na dzień dobry na gości niedzielnego brunchu czeka stół z przystawkami, a na nim: swojskie wędliny, wypiekany na miejscu chleb, pasztet, jajka faszerowane, smalczyk, ogóreczek, śledzik w oleju lnianym od producenta z pobliskiego Nasielska. Królem tego stołu po długich rozważaniach (bo wszystko było pyszne) mianuję pasztet. Cudowna konsystencja, wspaniały smak, boski zapach. 



Następnie zupka. Ja - człowiek, który żurek jada na Święta i to głównie z torebki, nie mogłam przepuścić okazji, aby poznać prawdziwy smak tej zupy. Niebo w gębie. Moja Walentynka wybrała rosół z domowymi kluskami (tu po raz drugi po pasztecie przypomniały mi się wakacje u Babci na wsi i związane z tym smaki). Jego pierwsza reakcja? "Od razu czuć, że nie ma w tym żadnej chemii".

 


Na drugie danie pieczeń z indyka z przecierakami, a na przeciwko schab z pieczarkami. Smakowało, jak wyglądało.



Na deser budyń czekoladowy z wiśniami i faworki. To była prawdziwa uczta!



Z tego wszystkiego dałam się namówić na degustację ozorka wołowego w sosie chrzanowym oraz potrawki z kaczych żołądków. Co prawda moja blokada psychiczna dała o sobie znać, ale polecam spróbować.



Wszystko to za jedyne 35 zł od osoby w formule "Jesz, ile chcesz". 
  • Po drugie: wystrój/nastrój
W tym miejscu wszystkie szczegóły są dopracowane i pięknie komponują się w jedną całość: jedzenie, wystrój, a nawet muzyka. Karty, na których podawane jest menu zostały wykonane metodą decoupage przez uczestników warsztatów terapii zajęciowej (także z Nasielska). Obejście (bo oprócz gospody mamy tam jeszcze młyn i inne budynki) czyste, schludne, uporządkowane. Wszystko to sprawia, że człowiek czuje się w tym miejscu naprawdę przyjemnie.

 

  • Po trzecie (choć może nawet powinno być pierwsze): ludzie
Muszę oddać ukłony pani, która nas obsługiwała. Rzadko spotykam się z tak autentyczną uprzejmością, życzliwością i zainteresowaniem. No właśnie - odnośnie zainteresowania, będąc tam na obiedzie, nie czułam się jak klient, który - choć ma być zadowolony - to ma przede wszystkim zostawić tam pieniądze, ale jak gość. Właściciele Młyna podjęli gości iście po staropolsku, doskonale sprawdzając się w roli Gospodarzy. Pan Właściciel i Szef Kuchni w jednej osobie monitorował stan podniebienia gości. Pani Właścicielce dziękujemy z kolei za poczęstunek swojską cytrynówką i obojgu za miłą rozmowę. Widać, że to miejsce stworzone z miłości i pasji, dlatego gorąco kibicuję i pozytywnie zazdroszczę!
  • Gratis: okolica
Będąc w Młynie Gąsiorowo, jesteśmy w typowej, mazowieckiej wsi. To widać, słychać i czuć :-) Niestety musimy liczyć się w tym przypadku z adekwatnym stanem dróg (choć tragedii naprawdę nie ma), ale oddalony o zaledwie kilka kroków od gospody drewniany kościół (o którym, kiedyś już tu była mowa) rekompensuje te straty.



Po zdaniu tej relacji, sama się zaczęłam zastanawiać, czy to nie był sen, ale taka atrakcja jest jak najbardziej realna i dostępna. Z całą mocą chcę też zaznaczyć, że to nie był post sponsorowany :-)